Autor |
aaa4
Dołączył: 08 Sie 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Wto 16:16, 08 Sie 2017
|
|
Wiadomość |
|
zial 14
W poniedzialek rano nigdzie nie bylo Shane'a, ale wstala przeciez bardzo wczesnie - tuz po tym, jak Michael zamienil sie w mgle. Wziela prysznic i na sniadanie wyjela z szafki w kuchni gotowa grzanke, pozmywala naczynia, ktore lezaly w zlewie po wczorajszym katastrofalnym obiedzie z rodzicami - czy czasem nie mial tego zrobic Michael? - i oproznila swoj plecak, zeby wlozyc do niego metalowy pojemnik (chciala go zwrocic do laboratorium chemicznego i w ten sposob kradziez zamienic w pozyczke) i Biblie z jej sekretem.A potem pomyslala: Przeciez to nic nie da, oni mi japo prostu ukradna, i wyjela Biblie. Odlozyla ja na regal z ksiazkami, wstawiajac miedzy dziesiaty tom Encyklopedii swiata a jakas powiesc, o ktorej nigdy nie slyszala. A potem wyszla z domu, zamknela drzwi na klucz i ruszyla w strone uczelni.
W laboratorium chemicznym panowal spory ruch, kiedy dotarla tam w przerwie miedzy zajeciami i bez najmniejszych klopotow udalo jej sie wslizgnac do pokoju z odczynnikami i odlozyc pojemnik na miejsce, po starannym wytarciu odciskow palcow ze wszystkiego, co jej przyszlo na mysl. Spelniwszy ten moralny obowiazek poszla szybko do administracji odebrac papiery z uczelni. Nikt sie specjalnie nie dziwil. Pewnie sporo tu mieli przypadkow rezygnacji ze studiow. Albo zaginiec.
Bylo poludnie, kiedy weszla do Common Grounds. Eve dopiero przyszla do pracy, zaspana i rozziewana. Zdziwila sie na widok Claire, ktora zamowila filizanke herbaty. - Myslalam, ze masz nie wychodzic z domu - powiedziala. - Michael i Shane mowili...
-Musze pogadac z Oliverem - powiedziala Claire.
-Jest na zapleczu. - Eve wskazala reka. - Claire? Czy stalo sie cos zlego?
-Nie - uspokoila ja. - Moim zdaniem nareszcie stanie sie cos dobrego.
Drzwi z napisem "biuro" byly zamkniete. Zapukala, uslyszala, jak cieplym glosem Oliver zaprasza ja do srodka. Weszla. Siedzial przy malym biureczku w niewielkim pokoju, przed soba mial wlaczony komputer. Usmiechnal sie do niej, wstal i uscisnal jej reke.
-Claire - powiedzial. - Dobrze widziec, ze jestes bezpieczna. Slyszalem, ze byly jakies... klopoty. Oliver mial na sobie farbowana w nieregularne plamy koszulke Grateful Dead i dzinsy z wyblaklymi latami na kolanach - nie tyle ze wzgledu na mode, co zuzycie materialu, stwierdzila. Twarz mial zmeczona i zatroskana; nagle pomyslala, ze cos w nim przypomina jej Michaela. Poza tym ze pojawial sie tu w dzien i w nocy, oczywiscie, wiec nie mogl byc duchem. Prawda?
-Brandon jest bardzo niezadowolony - oznajmil. - Boje sie, ze dojdzie do odwetu. Brandon lubi zadawac cios w plecy, nie walczy otwarcie, wiec lepiej uwazaj tez na swoich przyjaciol. Oczywiscie, wlacznie z Eve. Prosilem ja, zeby byla szczegolnie ostrozna.
Pokiwala glowa, zoladek podszedl jej do gardla.
-Hm... A jesli mam cos na wymiane? Oliver rozparl sie na krzesle.
-Na wymiane za co? I komu ja chcesz zaproponowac?
-To... cos waznego. Nie chce mowic nic konkretniejszego.
-Obawiam sie, ze bedziesz musiala, jesli chcesz, zebym dzialal w twoim imieniu jako ktos w rodzaju posrednika. Nie moge proponowac nikomu kupna, nie wiedzac, czym handluje.
Zdala sobie sprawe, ze nadal trzyma w rekach filizanke z herbata, wiec podeszla i postawila j a na rogu biurka.
-Hm... Wolalabym to zrobic osobiscie. Ale nie wiem, do kogo pojsc. Pewnie do kogos, kto wydaje polecenia Brandonowi. A moze nawet jeszcze wyzej.
-Spolecznosc wampirow jest zhierarchizowana - zgodzil sie Oliver. - Brandon nie stoi na szczycie hierarchii. Wiesz, sa dwa odlamy. Brandon nalezy do jednego - tej ciemniejszej strony, mozna by chyba powiedziec. Zalezy od punktu widzenia. Oczywiscie, z punktu widzenia czlowieka, zaden z tych odlamow nie jest niewinny jak lilia. - Wzruszyl ramionami. - Moge ci pomoc, jesli mi pozwolisz. Wierz mi, nie chcesz sama szukac kontaktu z tymi osobnikami. A ja nie jestem pewien, czy oni pozwola ci na to.
Zagryzla warge, myslac o tym, co Michael powiedzial o zawieraniu paktow w Morgamdlle. Nie miala w tym doswiadczenia, sama to wiedziala. I nie znala obowiazujacych zasad.
Oliver je znal, inaczej juz od dawna by nie zyl. Poza tym byl szefem Eve, a ona go lubila. No i przeciez przynajmniej dwa razy udalo mu sie powstrzymac Brandona przed zaatakowaniem jej. To o czyms swiadczylo.
-Dobrze - zgodzila sie. - Mam ksiazke. Siwe brwi Olivera opadly i utworzyly jedna prosta linie.
-Ksiazke?
-Wiesz ktora. Te ksiazke.
-Claire - powiedzial powoli. - Mam nadzieje, ze wiesz, co mowisz. Bo nie wolno ci sie w tej sprawie pomylic i absolutnie nie wolno sklamac. Blefowanie sprawi tylko, ze i ty, i wszyscy twoi przyjaciele zginiecie. Zadnej litosci. Byli tacy, ktorzy probowali. Dostarczali falszywki, albo udawali, ze maja ksiazke, a potem uciekali. Wszyscy zgineli. Co do jednego. Rozumiesz?
Znow z trudem, odruchowo, przelknela. W ustach jej zaschlo. Usilowala sobie przypomniec, jak czula sie w nocy, kiedy bylo jej cieplo i promieniowala swiatlem, ale ten dzien okazal sie chlodny i przerazajacy. I Shane'a tu nie bylo.
-Tak - szepnela. - Rozumiem. Ale jaja mam i nie wydaje mi sie, zeby to byla falszywka. I chcialabym ja wymienic.
Oliver nawet nie mrugnal okiem. Probowala odwrocic wzrok, ale bylo w nim cos takiego, cos twardego i nieustepliwego, ze az poczula lek.
-Dobrze - odezwal sie. - Ale sama tego nie przeprowadzisz. Jestes za mloda i bezbronna. Zajme sie tym w twoim imieniu, ale potrzebuje dowodu.
-Jakiego dowodu?
Post został pochwalony 0 razy
|
|